— To sklepowa z Luwru, szepnęła Paulina w pierwszej sali, przyglądając się wysokiej szczupłej dziewczynie kładącej na siebie okrycie.
— Nie znasz jej... skądże możesz to wiedzieć — rzekł młodzieniec.
— Czyż nie dość widzieć sposób ubierania się? To z działu akuszerki. Jeżeli to słyszała, musi być rada.
Wyszli na dwór. Dyoniza odetchnęła swobodniej. Tam zdawało jej się, że umiera, w tem duszącem gorącu, pośród tych krzyków i przykre swe uczucia kładła na brak powietrza. Teraz mogła oddychać: chłód spadał z gwiaździstego nieba. Gdy dziewczęta wychodziły z ogrodu, nieśmiały głos przemówił w ciemnościach.
— Dobry wieczór paniom!
Był to Deloche. Nie widziały go w głębi pierwszej sali, gdzie siedział sam jeden, dla przyjemności odbywszy ten spacer pieszo z Paryża.. Dyoniza czując się cierpiącą, uległa potrzebie wsparcia się na kimś
— Panie Deloche, wracasz z nami — powiedziała — podaj mi więc ramię.
Paulina i Baugé szli już naprzód, zdziwiło ich to... Niespodziewali się, żeby to się stało w taki sposób i z tym chłopcem. Mając jeszcze całą godzinę przed odejściem pociągu, szli aż do końca wyspy, brzegiem rzeki, pod wielkiemi drzewami. Obracając się co chwila, mówili do siebie:
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/232
Ta strona została skorygowana.