— Jakto, więc to panna! — rzekł Mouret, którego Dyoniza ujrzała przed sobą na wschodach ze stoczkiem w rękach.
Zaczęła coś bąkać; chciała się tłómaczyć, że przyszła czegoś szukać w dziale.... lecz on wcale się nie gniewał, patrzył na nią po swojemu, z miną ojcowską i zarazem zaciekawioną.
— Miałaś pani widać urlop do teatru?
— Tak, panie.
— I cóż, zabawiłaś się? W jakim teatrze byłaś?
— Ja byłam na wsi.
Rozśmieszyło go to. Potem się spytał, naciskając na każdym wyrazie:
— Sama jedna?
— Nie panie, z przyjaciółką — odpowiedziała rumieniąc się, zawstydzona tą myślą, że ją musiał posądzać.
Wówczas zamilkł, ale wciąż patrzył na nią, ubrana jak zwykle w czarną sukienkę i kapelusz przystrojony tylko wstążką niebieską. Czyby z tego dziecka miała się zrobić ładna dziewczyna? Pachniała jeszcze wolnem powietrzem i ślicznie jej było z potarganemi włosami na czole. A on, który od pół roku traktował ją jak dziewczynkę, dając jej niekiedy rady, powodowany doświadczeniem i złośliwą ciekawością, jak się kobieta gubi w Paryżu, przestał się śmiać i doznawał nieopisanego uczucia zdziwienia, obawy oraz tkliwości. Bezwątpienia musiał ją
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/240
Ta strona została skorygowana.