Dyoniza nieodpowiadała już wcale. Te zarzuty były tak szkaradne, że jej się zdawało, iż im nikt nie uwierzy. Kiedy która z koleżanek odważała się na przymówkę, zwracała tylko ku niej bystre spojrzenie, z miną smutną i spokojną. Zresztą miała ona także innych nieprzyjaciół: były to kłopoty pieniężne, które ją więcej jeszcze dręczyły. Jan zawsze był trzpiotem, męczył ją ciągłem żądaniem pieniędzy. Rzadko który tydzień minął, żeby jej nie przesłał jakiejś historyi, opisanej na czterech stronicach. Gdy wagmajster domowy wręczał jej listy pisane dużym namiętnym charakterem, chowała je do kieszeni, bo sklepowe śmiały się i żartowały złośliwie. Potem pod jakimbądź pozorem szła na drugi koniec magazynu dla odczytania listu i strach ją ogarniał: ten biedny Jan zdawał się zgubionym. Wierzyła we wszystkie kłamstwa, w jakieś nadzwyczajne przygody miłosne, których niebezpieczeństwo przez nieświadomość jeszcze powiększała. Raz prosił o czterdzieści sous, żeby uniknąć zazdrości kobiety, to znów o pięć lub sześć franków, żeby ochronić honor biednej dziewczyny, którą ojciec gotów zabić. Ponieważ ani jej gaża, ani tantyema nie wystarczały na to, powzięła myśl poszukać w mieście robótek, któremi mogłaby się zajmować w wolnych chwilach. Gdy się zwierzyła z tem p. Robineau, który jej pozostał przychylnym od owego spotkania u Vingarda, dostarczył jej robienie kokardek do krawatów, po pięć sous od tuzi-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/248
Ta strona została skorygowana.