Oparty o ścianę Deloche, najadłszy się chleba, odpoczywał w milczeniu z oczami wlepionemi w okienka. Codzienną jego rozrywką po jedzeniu było przypatrywanie się nogom przechodniów, widocznych po kostki; były tam grube trzewiki, eleganckie buty, cienkie kobiece obuwie, słowem ciągła defilada nóg żyjących, bez ciała i głowy. W błotniste dnie, było to strasznie brudne.
— Jakto, już? — krzyknął Hutin.
Odezwał się dzwon w końcu korytarza, trzeba więc było ustąpić miejsca dla trzeciego stołu. Służbowi chłopcy nadbiegli z wiadrami ciepłej wody, aby zmyć ceratę. Powoli sale opróżniały się, subiekci rozchodzili się po oddziałach. Kucharz stanął na swojem miejscu przed okienkiem, pomiędzy rądlami z rybą, wołowiną i sosem, uzbrojony w widelec i łyżkę, gotów znowu napełniać talerze swym ruchem rytmicznym, podobnym do wahadła dobrze idącego zegaru.
Ponieważ Hutin i Favier nie śpieszyli z odejściem, spostrzegli schodzącą Dyonizę.
— Pan Robineau już powrócił — rzekł pierwszy z drwiącą grzecznością.
— Siedzi jeszcze przy stole — dodał drugi — ale jeżeli pani bardzo pilno to proszę wejść.
Dyoniza szła dalej, nie odpowiadając i nie odwracając głowy. Jednakże gdy przechodziła koło jadalni naczelników i starszych subiektów, zajrzała tam. Robineau był rzeczywiście, postanowiła zatem, zobaczyć się z nim po południu i po-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/267
Ta strona została skorygowana.