— Znowu panią widziałem dziś rozmawiającą za dywanami. Pani wiesz, że to wzbronione i gdybym zdał o tem raport... Czy panią tak kocha ta przyjaciółka Paulina?
Poruszył wąsami i zaczerwienił mu się nos ogromny, wklęsły, zakrzywiony, z rozwartemi nozdrzami.
— Co to znaczy, że się panie tak kochacie?
Dyoniza nic nie rozumiała, ale ją znowu ogarnęło nieprzyjemne wrażenie. Zanadto do niej się zbliżał i mówił prawie tuż przy twarzy.
— Prawda, panie Jouve, rozmawiałyśmy — bąknęła — cóż w tem złego? Pan jesteś bardzo dobrym... Ślicznie za to dziękuję.
— Nie powinienem być dobry — odpowiedział Sprawiedliwość przedewszystkiem... ale dla tak miluchnej...
Jeszcze się więcej zbliżył; wówczas do reszty zalękła się. Przypomniały jej się słowa Pauliny, oraz kursujące historye o sklepowych terroryzowanych przez ojca Jouve i zmuszonych okupywać jego łaski. W magazynie ograniczał się na niejakiej poufałości: klepał z lekka grubemi palcami, przystępniejsze panny po policzkach lub brał je za ręce i trzymał długo, jakby przez zapomnienie. Wszystko to było niejako ojcowskie; bycza jego natura ujawniała się dopiero wówczas, kiedy która z panien przyszła do niego na grzanki smażone na ulicę Moineaux.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/272
Ta strona została skorygowana.