— O, pożałujesz panna tego, daję słowo honoru!
Dyoniza uciekła. W tej chwili odezwał się dzwonek. Drżąca i zmieszana, zapomniała o panu Robineau, weszła więc do kantoru, z którego już potem nie śmiała wyjść. Ponieważ po południu słońce mocno rozpalało fasadę od placu Gaillon, duszno było w antresolach, pomimo spuszczonych rolet. Zjawiło się kilka klientek i wpędziły panny w poty, nic nie kupiwszy. Cały oddział poziewał, wobec sennych oczu pani Aurelii. Nareszcie około trzeciej, Dyoniza widząc, iż ta ostatnia usnęła, wymknęła się po cichutku i znowu przebiegła przez różne oddziały. Ażeby uniknąć ciekawych i śledzących oczu, nie udała się wprost do jedwabi; ale pod pozorem, że ma interes do koronek, zapytała o coś Deloche’a; nakoniec przeszedłszy na dole przez Rueńskie wyroby, wchodziła do krawatów, kiedy nagle ujrzała Jana przed sobą.
— Jakto... ty? — szepnęła blednąc.
Był w swojej bluzie od roboty, z gołą głową z jasnemi włosami, spadającemi w nieładzie na jego panieńską twarzyczkę. Stał przed szafką z czarnemi krawacikami i zdawał się mocno zamyślony.
— Co ty tu robisz? — zapytała.
— A cóż, czekałem na ciebie — odrzekł — zabroniłaś mi przychodzić... ale wszedłem, tylko nikomu nic nie powiedziałem. Możesz być spo-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/274
Ta strona została skorygowana.