kojną! Jeżeli ci oto chodzi, to udawaj, że mię nie znasz.
Subiekci już na nich patrzyli z miną zdziwioną. Jan zniżył głos.
— Chciała mi towarzyszyć... Tak, czeka na placu, przy wodotrysku. Dawaj prędzej piętnaście franków, bo inaczej jesteśmy zgubieni, tak pewno jak słońce świeci.
Dyoniza strasznie była zmieszana. Śmiano się dokoła, przysłuchując tej awanturze. Ponieważ wejście na wschody do suteren było otwarte przy oddziale krawatów, pchnęła tam brata i sama szybko za nim zbiegła. Na dole kończył on swe opowiadanie, ale był zakłopotany, przytaczał co niemiara faktów, bojąc się, że gotowa mu niewierzyć.
— To nie dla niej te pieniądze... ona zanadto dystyngowana... Jej mąż także kpi sobie z piętnastu franków. Za milion nie upoważniłby swej żony! Jest fabrykantem kleju, czy ci tego nie mówiłem? Bardzo przyzwoici ludzie... Nie, to dla jednego niegodziwca, jej przyjaciela, który nas widział; więc rozumiesz... jeżeli mu nie dam dziś wieczór piętnastu franków...
— Cicho... później... idźże dalej... — szeptała Dyoniza.
Weszli do służby ekspedycyjnej. Martwa pora letnia ukołysała do snu rozległą piwnicę, oświeconą bladawem światłem okienka. Panował tam chłód i milczenie zalegało pod sklepieniem. Je-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/275
Ta strona została skorygowana.