dnakże chłopiec zabierał z przedziału nieliczne pakiety, dla wysłania ich do dzielnicy Madeleine, a na wielkim stole do sortowania siedział Campion, naczelnik służby, ze spuszczonemi nogami, wytrzeszczywszy oczy.
Jan znowu rozpoczął:
— Mąż, który ma ogromny nóż...
— Idźże — mówiła Dyoniza, wciąż go popychając.
Weszli na jeden z ciasnych korytarzy, gdzie gaz ciągle się palił. Na prawo i na lewo leżały stosy zapasowych towarów, po za palisadą. Nakoniec zatrzymała się przy jednej z tych klatek drewnianych. Pewno tu nikt nie przyjdzie, myślała, ale ją dreszcz przejmował, wiedziała bowiem, że to jest surowo zabronione.
— Jeżeli ten łotr odezwie się — mówił Jan — to mąż mający wielki nóż...
— Zkąd chcesz żebym wzięła pięnaście franków? — wykrzyknęła zrozpaczona Dyoniza. — Nie możesz się ustatkować... Wiecznie ci się zdarzają takie osobliwe historye!
Uderzył się mocno w piersi. W pośród swych opowiadań romansowych, sam się nie mógł prawdy doszukać. Po prostu dramatyzował potrzebę pieniędzy; na dnie rzeczy spoczywała zawsze jakaś gwałtowna potrzeba.
— Przysięgam na wszystko, co jest najświętszego, że tym razem to prawda... Ot tak ją trzymałem; ona mię ściskała...
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/276
Ta strona została skorygowana.