obiecuję ci to siostrzyczko... Żegnam cię i odchodzę.
Zaniepokoił ich odgłos kroków na końcu korytarza. Dyoniza poprowadziła go znów do drewnianej klatki, w najciemniejszy kąt. Przez jakiś czas słyszeli tylko syczenie gazu; potem kroki się zbliżyły: wyciągnąwszy głowę, poznała inspektora Jouve, który jak zwykle, z ostrą miną wszedł na korytarz. Czy się tu zjawił wypadkiem, czy ktoś inny z pomiędzy czuwających przy drzwiach dał mu znać? Taka ją opanowała trwoga, że straciwszy głowę wyszła z kąta i popychając Jana, bełkotała:
— Idź! Idź sobie!
Oboje puścili się w cwał, słysząc za sobą oddech ojca Jouve, który biegł za nimi. Przeszli na nowo przez biuro ekspedycyi i doszli do wejścia na wschody, których oszklona klatka wychodziła na ulicę Michodière.
— Idź-że już sobie — powtarzała Dyoniza. — Idź, jeżeli zkąd dostanę piętnaście franków, to ci je przyślę.
Odurzony Jan, uciekł. Inspektor, który nadszedł właśnie, dostrzegł tylko kawałek białej bluzy i blond włosy, unoszone przez wiatr na ulicy. Przez chwilę dyszał, chcąc odzyskać zwykłą powagę; miał nowiuteńki biały krawat, wzięty w oddziale bielizny; szeroka kokarda jego lśniła się jak śnieg.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/278
Ta strona została skorygowana.