Potknąwszy się na pierwszym stopniu wschodów, szedł wyżej, ciągle ją ostrzegając. Baczność! jest poręcz przy ścianie... na skręcie dziura, gdzie lokatorowie wystawiają czasem skrzynki ze śmieciami. Dyoniza postępując wśród zupełnej ciemności nic nie widziała; czuła wilgotny chłód tynku. Jednakże na pierwszem piętrze światło z okna wychodzącego na podwórze wskazało, choć niedokładnie, jak na dnie wody stojącej, wschody potrzaskane, ściany czarne od brudu, drzwi skrzypiące i niemalowane.
— Gdyby przynajmniej choć jeden z tych pokoi był wolny! — powiedział Bourras, toby dobrze było. — Ale one są zawsze zajęte przez kobiety.
Na drugim piętrze, gdzie było jaśniej, opustoszenie mieszkania stało się jeszcze widoczniejszem. Chłopiec od piekarza zajmował pierwszy pokój; a po za tym była wolna izdebka. Bourras otworzywszy drzwi, zmuszony był pozostać na wschodach, żeby Dyoniza mogła ją dogodnie obejrzeć. Łóżko w kącie za drzwiami pozostawiało wolne przejście dla jednej tylko osoby. Stała tam komoda orzechowa, stół sosnowy zczerniały i dwa krzesła. Lokatorowie, którzy u siebie gotowali obiad, klękali przed kominkiem, gdzie się znajdował piecyk gliniany.
— Tu nie bogato — powiedział stary — ale okno wesołe, bo widać ruch uliczny.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/288
Ta strona została skorygowana.