— Ostrożnie, bo cię ugryzie!... Masz, baw się; tylko pamiętaj nie złamać.
Znowu opanowany swą idee fixe, pięścią wygrażał ścianie.
— Napróżno rozpieracie się, żeby ten dom upadł; nie dostaniecie go, choćbyście zajęli całą dzielnicę.
Dyoniza codzień miała teraz chleb, za co czuła żywą wdzięczność dla starego fabrykanta parasoli, w którym widziała dobre serce, pomimo gwałtownych wybuchów i dziwactw. Z całej duszy pragnęła jednak znaleźć zajęcie gdzieindziej, nie łudząc się, że on sili się na wymyślanie drobnych robót dla niej i że w tym upadku swego handlu nie potrzebuje wcale robotnicy i używa jej jedynie z litości. Minęło sześć miesięcy, nadchodziła martwa pora zimowa. Dyoniza nie miała nadziei umiesczenia się przed marcem, kiedy pewnego wieczoru Deloche, który czyhał gdzieś na nią w bramie, zapytał:
— Dlaczego pani nie idziesz do Robineau, może tam potrzebna jest sklepowa?
W sierpniu Robineau zdecydował się był kupić interes Vinçarda, jakkolwiek drżał ryzykując kapitał swej żony, wynoszący sześćdziesiąt tysięcy franków. Zapłacił za wyroby jedwabne czterdzieści tysięcy, na prowadzenie zaś całego interesu pozostało mu dwadzieścia tysięcy. Było to mało, ale miał od Gaujeana obietnicę długoterminowych kredytów. Od czasu zerwania stosunków
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/300
Ta strona została skorygowana.