— Tak, panie — odrzekła nareszcie.
Powoli odsuwała się i byłaby się chciała ukłonić a potem iść dalej. Ale zawróciwszy się szedł z nią pod cieniem dużych kasztanów. Nastawał chłód, zdaleka dolatywał śmiech dzieci bawiących się w serso.
— Wszak to brat pani? — zapytał znowu, patrząc na Pépé.
Malec onieśmielony niezwykłą obecnością nieznajomego pana, szedł poważnie obok siostry, ściskając jej rękę.
— Tak, panie — rzekła znowu i zarumieniła się, przypominając sobie ohydne kłamstwa Małgorzaty i Klary. Mouret musiał odgadnąć powód jej rumieńców, dodał bowiem śpiesznie:
— Czuję się w obowiązku przeprosić panią. Byłbym chciał dawniej módz wypowiedzieć jak mi było przykro, że taka pomyłka zaszła. Zbyt lekkomyślnie posądzono panią o błąd... Ale stało się, chciałem tylko powiedzieć, że dziś wszyscy u nas wiedzą, jak pani kochasz swych braci.
Mówił dalej w ten sposób i to z grzecznością do jakiej sklepowe z Magazynu Nowości niebyły przyzwyczajone z jego strony. Pomieszanie Dyonizy wzmagało się, ale radość opanowała jej serce. „A zatem on wie, żem się nie oddała nikomu!” Oboje milczeli — Mouret szedł ciągle przy jej boku, stosując kroki do dziecka. Dalekie odgłosy Paryża zamierały pod cieniami wysokich drzew.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/319
Ta strona została skorygowana.