— Do dyabła! upadłość tego głupca Vabre, była fatalną. Żona go objadała... Ale my tu jesteśmy o pięćset metrów, podczas, kiedy Vabre, był z nim drzwi w drzwi.
Tu Gaujean, fabrykant jedwabi, wmięszał się do rozmowy. Głosy przycichły: oskarżał on wielkie magazyny, że zabijają fabrykacyę francuzką; trzech, czterech ludzi stanowi prawo; jak potentaci panują oni na rynku. Starał się dać do zrozumienia, że jedyną bronią, jest popierać drobny handel, a szczególniej specyalności, mające przyszłość przed sobą. Obiecywał też panu Robineau duży kredyt.
— Patrzcie jak się Magazyn Nowości względem was zachowuje! wciąż powtarzał. Nic sobie nie robią z oddawanych im usług. Są to machiny do wyzyskiwania ludzi. Posadę pierwszego subiekta obiecano panu, tymczasem Bouthemont przybysz, nie mający nic, coby za nim przemawiało, od razu ją zajął.
Rana, jaką mu ta niesprawiedliwość zadała, krwawiła się jeszcze. Jednakże namyślał się, czy co przedsięwziąść na własną rękę. Tłomaczył się, że nie rozporządza własnemi pieniędzmi tylko żony, która odziedziczyła sześćdziesiąt tysięcy franków; że ma zatem skrupuły i wołałby dać sobie uciąć obie ręce, niż wprowadzić żonę w złe interesa.
— Nie, jeszczem się nie zdecydował, rzekł nareszcie. Pozostaw mi pan czas do namysłu, pomówimy jeszcze o tem.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/32
Ta strona została skorygowana.