— Dobrze! — odpowiedziała Dyoniza, także z uśmiechem, spełnię pańskie życzenie, ale wątpię, czy w zadawalniający sposób.
Znowu nastała cisza. Oboje nie mieli już nic do powiedzenia sobie. Przez chwilę próbował on mówić o stryju Baudu, ale musiał umilknąć, widząc jej zakłopotanie. Ciągle idąc obok siebie doszli wreszcie przy ulicy Rivoli do alei gdzie, byłe jeszcze widno. Wyszedłszy z pomiędzy drzew, Mouret ocknął się niejako i zrozumiał, że jej nie może dłużej zatrzymywać.
— Dobranoc pani.
— Dobranoc panu.
Nie odchodził jednakże; spojrzawszy w górę, dostrzegł przed sobą na rogu ulicy Alger, oświetlone okna oczekującej go pani Desforges. Potem skierował wzrok ku Dyonizie, którą widział dobrze, pomimo zmroku. Bardzo była wątłą w porównaniu z Henryetą, dla czegóż tak mu rozpłomieniała serce? Niedorzeczny kaprys!
— To dziecko męczy się — rzekł — żeby jeszcze coś powiedzieć. Bądźże pani łaskawą pamiętać, że nasz dom, jest dla niej otwarty. Zapukaj tylko, a postaram się wynagrodzić cię, o ile tylko będzie w mojej mocy. Dobranoc pani!
— Dobranoc panu.
Skoro Mouret odszedł, wróciła pod kasztany do ciemności. Długo chodziła bez celu, pomiędzy ogromnemi pniami, z twarzą rozczerwienioną i głową pełną pomieszanych idei. Pépé ciągle
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/322
Ta strona została skorygowana.