Do tej chwili zdawało się, że stryj nie widzi Dyonizy. Podniósł głowę z miną gniewną, jaką przybierał, za każdą razą jak przechodziła. Ale zwolna obrócił się i spojrzał na nią: grube jego wargi zadrgały.
— Wiem, — odrzekł półgłosem i przyglądał jej się dalej.
Dyoniza wzruszona była do łez wielką zmianą, jaką w nim sprawiły zmartwienia. On zaś może myślał o nędzy jaką przeszła, z cichym wyrzutem sumienia, że jej nie wsparł pomocą. Potem widocznie rozrzewnił go Pépé śpiący na krześle pomimo krzykliwej rozmowy.
— Dyonizo! — rzekł z prostotą — przyjdź jutro z malcem na obiad. Żona moja i Genowefa prosiły, żebym cię zwabił, jeżeli się spotkamy.
Zarumieniła się mocno i uściskała go. Skoro wyszedł, Bourras uradowany pojednaniem wołał za nim:
— Popraw ją, w niej dużo zacności! Co do mnie, może się dom zawalić, znajdą mnie pod gruzami.
— Nasze domy już się walą, sąsiedzie! — odrzekł Baudu posępnie. — Wszyscy padniemy ofiarą.