zaległ kurz, od postawów sukna wcale już nietrzepanych, rozchodziła się piwniczna woń saletry. Przy kasie pani Baudu i Genowefa siedziały milczące i nieruchome, jakby w kącie, gdzie nikt nie przerwie im samotności. Matka obrębiała ścierki a córka z rękami opuszczonemi na kolanach, patrzyła w próżnię.
— Dobry wieczór stryjence — rzekła Dyoniza. Miło mi widzieć stryjenkę i przepraszam jeżeli w czem zawiniłam.
Pani Baudu pocałowała ją z wielkiem wzruszeniem i rzekła:
— Moje biedne dziecko, widziałabyś mnie weselszą, gdybym nie miała innych przykrości.
— Dobry wieczór, kuzynko; — odezwała się znowu Dyoniza pierwsza, całując Genowefę w policzki.
Ta drgnęła, jakby zbudzona ze snu i odpłaciła jej się pocałunkiem, nie mówiąc jednak ani słowa. Obie te kobiety wzięły potem Pépé, wyciągającego do nich rączki i nastąpiło zupełne pojednanie.
— Już szósta, siadajmy do stołu — powiedział Baudu. — Dlaczego nie przyprowadziłaś Jana?
— Miał przyjść — odrzekła z cicha Dyoniza z wielkiem zakłopotaniem. Widziałam się z nim właśnie dziś rano i obiecał na pewno, że przyjdzie; ale czekać nie trzeba, musiał go majster zatrzymać.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/329
Ta strona została skorygowana.