Domyślając się jakiej nadzwyczajnej przygody, chciała go z góry uniewinnić.
— A więc siadajmy do stołu — powtórzył stryj.
Poczem zwróciwszy się do ciemnego kąta w sklepie, dodał.
— Colomban, możesz jeść razem z nami, nikt nie przyjdzie.
Dyoniza nie spostrzegła dotąd subiekta. Stryjenka tłómaczyła jej, że musieli drugiego oddalić wraz ze sklepową. Interesa tak źle szły, że Colomban wystarczał, a nawet godzinami stał bez zajęcia, ociężały i drzemiący z otwartemi oczami.
W jadalni palił się gaz, chociaż to było wśród długich, letnich dni. Dyonizę dreszcz przeszedł gdy tam weszła, taki chłód wydzielał się z murów. Ujrzała ten sam okrągły stół, nakryty ceratą, to samo okno, czerpiące światło i powietrze z głębi cuchnącego podwórka. Wszystko to zarówno jak sklep, wydawało jej się jeszcze ciaśniejsze, jakby załzawione.
— Ojcze — rzekła Genowefa, wstydząc się Dyonizy — czy można zamknąć okno? Ztamtąd nie pachnie.
Nic sam nie czując, zadziwił się.
— Zamknij, jeżeli ci to sprawi przyjemność — odparł nareszcie — tylko że nie będziemy mieli powietrza.
Rzeczywiście, dusili się. Obiad był gospodarski, bardzo skromny. Po rosole, jak tylko służąca podała sztukę mięsa, stryj uczepił się po
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/330
Ta strona została skorygowana.