pod spuszczonemi powiekami, pożerający go ogień wewnętrzny; ona zaś bledsza niż dawniej, z głową jeszcze więcej schyloną pod zbyt ciężkiemi włosami, siedziała cicho, jakby nurtowana tajonem cierpieniem.
— Ostatni rok był pełen klęsk — przekładał stryj. — Trzeba było odłożyć ślub... Wcale nie dla przyjemności, zapytaj ich co myślą o twoich przyjaciołach?
Dyoniza ażeby zadowolnić stryja, zapytała o to młodą parę:
— Co do mnie, kochać ich nie mogę, kuzynko, ale bądź spokojna, nie wszyscy ich nienawidzą; — odpowiedziała Genowefa, spoglądając na Colombana, kręcącego gałki z chleba z zamyśloną miną.
Uczuwszy jej wzrok ku sobie zwrócony, zaczął się odzywać w gwałtownych wyrazach:
— Obrzydła buda, same w niej łotry... jedni gorsi od drugich... Zaraza dla całej dzielnicy.
— Słyszysz go? słyszysz! — krzyczał Baudu w zachwyceniu. Co jego, to nigdy nie zwabią!... Tyś ostatni, takich już nie będzie.
Ale Genowefa z twarzą surową i zbolałą, nie spuszczała z oka Colombana; przenikała go aż do głębi serca, on zaś mięszał się i podwajał obelgi. Pani Baudu siedząc naprzeciw nich wpatrywała się z niepokojem, jakby odgadując z tej strony nieszczęście. Od niejakiego czasu bladość córki przerażała ją; widziała, że umiera.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/335
Ta strona została skorygowana.