Genowefa mocno odetchnęła i słaby uśmiech przebiegł po jej ustach. Potem osłabionym głosem rekonwalescentki rzekła:
— Prosiłabym cię o szklankę wody. Przepraszam że cię trudzę... tam w kredensie.
Porwawszy za karafkę, wypiła jednym tchem dużą szklankę wody, odsuwając rękę Dyonizy, chcącej ją powstrzymać, z obawy aby jej to nie zaszkodziło.
— Daj pokój, ja mam ciągłe pragnienie. W nocy wstaję ażeby się napić.
Po chwilowem milczeniu, znowu zaczęła mówić zwolna:
— Od lat dziesięciu, przywykłam do myśli o tem zamążpójściu. Nosiłam jeszcze krótkie sukienki, kiedy Colomban był mi już przeznaczonym. Nie pamiętam więc, jak to się stało. Obcując z nim ciągle, w tem zamknięciu, zawsze jedno obok drugiego, bez żadnej zmiany, widziałam w nim swego męża przed czasem. Czy go kocham, tego nie wiedziałam, byłam jego żoną i koniec na tem. A dziś on chce odejść z inną. O, mój Boże! serce mi pęka. To jest cierpienie jakiego przed tem nie znałam. Ogarnia mi pierś, głowę, rozchodzi się po mnie całej, zabija mnie.
Łzy zapełniły znowu jej oczy. Dyoniza czując również wilgotne od spółczucia powieki, zapytała:
— Czy ciotka domyśla się czego?
— Domyśla się... tak mi się zdaje przynajmniej. Co się tycze ojca, to zanadto się dręczy
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/339
Ta strona została skorygowana.