wolnego niknięcia Genowefy. Było to dla niego strasznem odkryciem; — póki nic nie wiedział, nie robił sobie wielkich wyrzutów.
— I dla kogo? — rozpoczęła na nowo Dyoniza, dla jakiejś nicdobrego! Chyba nie wiesz pan, kogo kochasz? Nie chciałam cię do tej chwili zasmucać, dla tego unikałam odpowiedzi na twe pytania. Słuchajże teraz: ona się wszystkim oddaje, drwi z ciebie, nigdy jej nie posiądziesz, albo w ten sposób jak inni, raz jeden, mimochodem.
Strasznie zbladł słuchając; za każdym frazesem rzuconym mu w oczy przez zaciśnięte zęby, drgały mu nieco wargi. Ona zaś przejęta okrucieństwem, bezwiednie oddawała się uniesieniu.
— Nakoniec — dodała ostatnim wysiłkiem głosu — jeżeli chcesz pan wiedzieć, to obecnie żyje z panem Mouretem.
Głos jej zamarł i jeszcze bledszą była od Colombana; oboje patrzyli na siebie.
Nareszcie wyjąkał:
— Ja ją kocham!
Dyonizę ogarnął wstyd. Dlaczego mu to wszystko mówiła? czem się roznamiętniała? — zamilkła a ostatnie jego słowa brzmiały jej w uszach wraz z dalekim odgłosem dzwonu, który ją odurzał. „Kocham ją, kocham”, coraz się szerzej rozchodziło. On ma słuszność, nie może zaślubić innej, myślała.
Obróciwszy się, spostrzegła Genowefę na progu jadalni.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/359
Ta strona została skorygowana.