Konwulsyjne drganie przebiegło po twarzy pana Baudu. Nie mogąc się powstrzymać, wdał się w targ z największem jednak ugrzecznieniem.
— Pani się myli zapewne, ta flanela powinna się sprzedawać po sześć franków pięćdziesiąt centymów, więc niepodobieństwo żeby ją oddawano po pięć. Musiał to być inny gatunek.
— Nie, nie; — odpowiedziała z uporem mieszczki, która się nie da oszukać; — taka sama flanela, a może jeszcze gęstsza.
Spór się zaostrzał: Baudu z żółcią rozlaną na twarzy, silił się na uśmiech. Gorycz przeciwko Magazynowi Nowości go dławiła.
— Doprawdy, należałoby się lepiej mnie traktować, bo gotowam pójść naprzeciwko, jak inne klientki pańskie.
Wówczas stracił głowę i wykrzyknął, trzęsąc się od długo powstrzymywanego gniewu:
— A więc idź pani naprzeciwko!
Pani Bourdelais mocno obrażona, podniosła się szybko i wyszła, mówiąc:
— Tak też zrobię, mój panie!
Wszyscy osłupieli, przerażeni gwałtownością pryncypała. On sam był zmięszany i drżący, potem co powiedział. Słowa te wymknęły mu się mimowolnie, jako wybuch złości gromadzącej się oddawna. Oboje Baudu, nieruchomi, z opuszczonemi rękami, śledzili wzrokiem panią Bourde-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/361
Ta strona została skorygowana.