lais, przechodzącą przez ulicę. Zdawało im się, że unosi z sobą ich pomyślność, gdy spokojnym swym krokiem, weszła we wspaniałe podwoje Magazynu. Ujrzawszy ją niknącą w tłumie, oddali się rozpaczy.
— Jeszcze jedną nam zabierają! — mruknął sukiennik.
Potem, zwracając się do Dyonizy, o której nowem zobowiązaniu się już wiedział, rzekł:
— I ciebie także znowu zabierają... nie mam o to żalu. Przy nich jest siła, bo mają pieniądze.
Właśnie w tej chwili, Dyoniza, sądząc że Genowefa nic nie słyszała, szepnęła jej na ucho:
— On cię kocha, bądź lepszej myśli.
Ale Genowefa odpowiedziała po cichu drżącym głosem:
— Dla czego kłamiesz?... Patrz! Nie może się powstrzymać, spogląda w górę; wiem, że mi go skradli, tak jak nam wszystko kradną.
Poszła usiąść na ławce przy kasie, obok matki; która musiała odgadnąć nowy cios, jaki uderzył w jej córkę, bo spojrzała najpierw na Colombana a potem na Magazyn. Prawda, że im kradli wszystko: ojcu majątek, matce umierające dziecko, córce męża oczekiwanego od lat dziesięciu. Wobec tej nieszczęśliwej rodziny, Dyoniza, której serce tonęło we współczuciu, zalękła się na chwilę, że jest niegodziwą. Czyż nie miała znowu przyłożyć ręki do maszyny, która rujnuje bieda-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/362
Ta strona została skorygowana.