przeciągał, piął się po kolumnach i odbijał w lustrach. Lecz co najwięcej podbudzało tłumy, były to rękawiczki: szalet szwajcarski złożony z samych rękawiczek; arcydzieło Mignota, które zabrało mu dwa dni czasu. Naprzód czarne rękawiczki, tworzyły parter, potem szły paliowe, rezeda, sang de boeuf, rozłożone dekoracyjnie, okalając okna, oznaczające balkony, zastępując dachówki.
— Czego pani sobie życzy? — spytał Mignot, widząc że pani Marty jak wrytą stała przed szaletem, — oto są szwedzkie rękawiczki po franku sześćdziesiąt pięć centimów, najpierwszy gatunek.
Był on zawziętym w swoich propozycyach, przywoływał przechodzące damy, uprzykrzał im się grzecznością. Gdy pani Marty odpowiedziała przeczącym ruchem głowy, ciągnął dalej:
— Rękawiczki tyrolskie po franku dwadzieścia pięć centimów; rękawiczki z Turynu dla dzieci; rękawiczki haftowane wszystkiemi kolorami.
— Nie, dziękuję panu; nie potrzebuję niczego — odrzekła.
Czując, że głos jej mięknie, zaatakował silniej; podawał jej pod oczy rękawiczki haftowane; wówczas uległa nakoniec i kupiła jedną parę, lecz zaczerwieniła się, spostrzegłszy panią de Boves patrzącą z uśmiechem.
— Jakie ze mnie dziecko! Jeżeli nie pośpieszę teraz po sznurowadło i nie ucieknę... jestem zgubioną...
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/392
Ta strona została skorygowana.