Ale spostrzegła pani Marty wraz z córką Walentyną daleko w głębi drugiej galeryi; obie zatopione w stosach spódnic, wciąż kupowały. Skończyło się na tem, że zginęły; porwane gorączką wydawania pieniędzy.
Kiedy nakoniec pani de Bourdelais weszła do sali czytelni i korespondencyi, posadziwszy dzieci przy wielkim stole, poszła dla nich do szafy po album z fotografiami. Sklepienie podłużnej sali było złożone po dwu stronach monumentalnego komina, obrazy miernej wartości w pysznych ramach złoconych okrywały ściany. Pomiędzy kolumnami, przed każdą arkadą wiodącą do magazynów, stały wysokie rośliny w wazonach z majoliki. Milcząca publiczność okalała stół, na którym znajdowały się przeglądy, dzienniki, kałamarze i przybory do pisania. Kobiety zrzuciwszy rękawiczki pisały listy na papierze z firmą magazynu, którą przekreślały jednym pociągiem pióra, kilku mężczyzn rozłożonych na fotelach czytało dzienniki. Było także wiele osób pozostających bezczynnie: mężowie wyczekujący na żony zabłąkane pomiędzy oddziałami, młode kobiety dyskretnie wypatrujące przybycia kochanka; starzy rodzice, których pozostawiono jak płaszcze w kontramarkarni, żeby odchodząc zabrać ich z sobą. Cała ta publiczność rozsiadłszy się wygodnie, spoglądała przez otwarte arkady w głąb galeryj i hall, zkąd dochodziły dalekie głosy, mieszając się ze skrzypieniem piór i szelestem gazet.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/395
Ta strona została skorygowana.