onegdajszego wieczoru, opowiedział jej bez ceremonii miłostki Moureta z Klarą, nie z wyrachowania, lecz przez głupotę nieokrzesanego, ale lubiącego się zabawić chłopca. Opanowana zatem przez zazdrość, pokrywając tę ranę wzgardą, udała się do magazynu, żeby dojść, która to z dziewcząt, gdyż powiedział jej tylko, że to jedna z panien od konfekcyj, niechcąc wymienić nazwiska.
— Czy pani sobie czego życzy? — zapytał.
— Naturalnie, inaczej nie byłabym przyszła... Macie panowie fulary na spacerowe suknie?
Obiecywała sobie, że się dowie od niego nazwiska owej panny, którą koniecznie chciała zobaczyć. Natychmiast przywołał Faviera, poczem zaczął z nią rozmowę, czekając nadejścia subiekta, kończącego obsługiwać klientkę, właśnie „ładną panią”, ową piękną blondynkę, o której czasami cały oddział rozmawiał, nic o niej nie wiedząc, nawet nazwiska. Kogo straciła; męża czy ojca? Pewno nie ojca, bo wyglądałaby smutniej. Dla czegóż mówiono, że to kokotka, kiedy widać miała prawdziwego męża? Chyba że to żałoba po matce. Pomimo nawału pracy; przez kilka minut cały oddział udzielał sobie tych przypuszczeń.
— Spieszże się pan... ależ to nieznośne... — zawołał Hutin na Faviera, który był właśnie odprowadził swoją klientkę do kasy. — Jak się ta dama zjawi, to pan bez końca nią się zajmujesz, a ona kpi sobie z pana...
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/403
Ta strona została skorygowana.