Podczas gdy Favier mierzył, raz jeszcze spróbowała zbadać Bouthemonta, stojącego przy niej.
— Pójdę do konfekcyj, poszukać podróżnego płaszczyka. Czy ta panna, o której mi pan opowiadałeś, jest blondynką?
Naczelnik, oddziału, zaniepokojony jej naleganiem, uśmiechnął się tylko. Ale właśnie Dyoniza przechodziła. Oddała ona Liénardowi przy merynosach panią Boutarel, ową damę z prowincyi, która przybywała dwa razy na rok do Paryża, żeby strwonić w Magazynie Nowości pieniądze oszczędzone na gospodarstwie. Ponieważ Favier brał już fular pani Desforges, Hutin myśląc go tem rozdrażnić, — rzekł:
— Nie chodź pan, ta panna będzie tak grzeczną że zaprowadzi panią.
Dyoniza zmieszana wzięła paczkę i rachunek. Ile razy spotkała się z tym młodzieńcem, zawsze przejmował ją wstyd, jak gdyby przypomnienie jakiegoś błędu z przeszłości. Jednakże grzeszyła tylko wyobraźnią, a nawet nie wiedziała naprawdę, czy była to miłość; serce jej było jeszcze zamknięte, pełne zaciętej walki i nie chciała go zgłębiać.
— Powiedz mi pan, — rzekła po cichu pani Desforges do Bouthemonta, — czy to nie ta niezgrabna dziewczyna? więc ją wziął napowrót?... To ona musi być bohaterką tej historyi!
— Może... — odparł naczelnik oddziału z uśmiechem, postanawiając nie powiedzieć jej prawdy.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/405
Ta strona została skorygowana.