się te desenie albo kolory niepodobają, mogę pokazać inne; mamy wielki wybór. Na wszystkie jego przypuszczenia pani Guibal odpowiadała spokojnie, z królewską pewnością siebie, że się jej portiery już niepodobają, nie objawiając przyczyny. Innych nie chciała nawet oglądać; rad nie rad musiał się poddać, bo subiekci mieli zalecone odbierać towary, nawet gdyby dostrzegli, że je używano.
Gdy się te trzy panie oddalały razem, pani Marty z wyrzutem sumienia wspominała stolik do roboty, wcale jej niepotrzebny, pani Guibal rzekła swym spokojnym głosem:
— To go pani oddasz... widziałaś przecież, że w tem nie ma nic trudnego. Niechaj ci go jednak zaniosą do domu. Postawisz go w salonie, napatrzysz się, a jak ci się sprzykszy, to go zwrócisz.
— Dobra myśl! — zawołała pani Marty — jeżeli mój mąż bardzo się rozgniewa, to im wszystko zwrócę.
Było to dla niej zupełnem usprawiedliwieniem, odtąd nieobliczając się, kupowała ciągle, z tajoną chęcią zatrzymania wszystkiego, nie należała bowiem do rzędu kobiet, które zwracają.
Nakoniec doszły do sukien i kostiumów, ale gdy Dyoniza chciała oddać jednej ze sklepowych fular kupiony przez panią Desforges, ta udała że się rozmyśliła, oznajmiając, że stanowczo weźmie jeden z podróżnych płaszczyków, mianowicie jasnopopielaty z kapturkiem. Dyoniza zmuszoną
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/418
Ta strona została skorygowana.