Dyoniza słuchała go ze zdumieniem i drżącym głosem wyjąkała:
— W oddziale maszyn, są daleko dawniejsze odemnie sklepowe.
— Cóż to znaczy? — odrzekł. — Jesteś pani najzdolniejszą, najpoważniejszą... robię więc z pani wybór, wszakże to naturalne. Czyś pani niezadowolona?
Zarumieniła się, radość walczyła w niej ze słodkiem zakłopotaniem, w którem topniał przestrach, jakiego doznała w pierwszej chwili. Dlaczego przedewszystkiem stanęły jej na myśli wnioski, jakie ludzie będą robić z tej niespodziewanej łaski? Była zmieszaną, pomimo żywej wdzięczności. Mouret patrzał na nią z uśmiechem. Ubrana w skromną jedwabną suknię, bez żadnych świecideł, zdobiły ją tylko królewskie blond włosy. Wydelikatniała, cerę miała białą, wyraz twarzy myślący; z dawnej nieznaczącej i wątłej dziewczyny, wyrobiła się kobieta powabna i drażniąca ciekawość.
— Pan jesteś zbyt dobry — jąkała — sama niewiem jak wypowiedzieć...
Lecz nagle umilkła: we drzwiach zjawił się Lhomme, trzymał on w jedynej swej ręce wielką skórzaną torbę a resztką uciętego ramienia przyciskał do piersi ogromny pugilares; za nim zaś jego Albert dźwigał ciężkie worki.
— Pięćkroć osiemdziesiąt siedem tysięcy dwieście dziesięć franków, trzydzieści centimów! —
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/428
Ta strona została skorygowana.