Ponieważ było wzbronione wracać do pokoików w ciągu dnia, a zwłaszcza we dwie się zamykać, Dyoniza zaprowadziła ją na koniec korytarza, do wspólnego saloniku, który grzeczny pryncypał urządził dla panien, aby tam siedzieć mogły wieczorami do jedenastej godziny. Pokój ten biały ze złotem, banalny jak salon hotelowy: zawierał fortepian, stół stojący na środku, oraz fotele i kanapę w białych pokrowcach.
— Jak widzisz mogę już chodzić i właśnie zejść miałam.
— To gorliwość! — zawołała Paulina. Ja gdybym tylko miała pozór, siedziałabym u siebie i takbym się pieściła!
Usiadły obie na kanapie. Obejście Pauliny zmieniło się jednak odkąd Dyoniza została drugą w konfekcyach. Obok dawnej prostodusznej serdeczności, przebijało się w niej poszanowanie i zdumienie, że ta biedna, podrzędna niegdyś dziewczyna, szybkim krokiem zmierza do świetnej karyery. Dyoniza bardzo ją lubiła i zwierzała się przed nią tylko z pośród dwóchset kobiet, znajdujących się obecnie w Magazynie.
— Co ci jest? — zapytała żywo Paulina, zauważywszy jej pomieszanie.
— Nic... — odrzekła, siląc się na uśmiech.
— Owszem, owszem. Coś ci jest, straciłaś do mnie zaufanie, kiedy już nie mówisz o swoich zmartwieniach.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/434
Ta strona została skorygowana.