Elbeuf było ciągle jątrzącą się raną; zamierała, trzymając się tylko siłą dawnego rozpędu, czując że konanie sklepu, będzie także jej konaniem i że zgaśnie w dzień jego zamknięcia.
Panowało milczenie. Baudu bębnił palcami na ceracie stołu. Doznawał znużenia, coś nakształt żalu, że ulżył sobie raz jeszcze gadaniną. W tem udręczeniu cała rodzina, z przeczuciem nieokreślonem, wciąż wracała do gorzkich swych rozmyślań, szczęście im się nigdy nie uśmiechnęło, kiedy dzieci wychowali i doszli do fortuny, nagle konkurencya grozi im ruiną. Mieli jeszcze zresztą wielki dom w Rambouillet, gdzie przenieść się było od dziesięciu lat, marzeniem sukiennika. Kupił trafem starą budowlę, którą trzeba było ciągle naprawiać. Zdecydował się wynajmować ją, ale lokatorowie mu nie płacili. Ostatnie zyski jego szły tam. To jedno wprawdzie miał sobie do wyrzucenia ten kupiec uczciwy aż do drobiazgowości, prawy i uparcie trzymający się starych idei w handlu.
— Trzeba już zwolnić stół dla innych. Wszystko to są próżne słowa!
Było to jakby przebudzenie się. Płomień gazowy syczał, w tej dusznej izdebce. Wszyscy razem podnieśli się, przerywając tem smutne milczenie. Pépé spał doskonale, wyciągnięty na sztuce bai; Jan który poziewał, wrócił już był do drzwi od ulicy.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/45
Ta strona została skorygowana.