stojąc pośrodku przy stole, wykrzykiwał cyfry, rozpatrując etykiety, a potem rzucał materye na ziemię. Inni zapisywali; Albert Lhomme dopomagał w pracy, nosząc na twarzy ślady nocy, spędzonej na karczemnym balu w Batignolles. Pas światła słonecznego wpadał przez oszklenie halli z po za którego widać było gorący błękit nieba.
— Spuśćcież rolety — krzyczał Bouthemont, pilnie zajęty nadzorem. — To słońce jest nie do zniesienia.
Favier sięgając po wysoko lężącą sztukę, mruknął:
— Czy się to godzi zamykać ludzi w taką piękną pogodę! Deszcz z pewnością nie spadnie w dzień inwentarza!... Trzymają nas tu pod kluczem jak galerników, podczas kiedy cały Paryż używa przechadzki.
Podał sztukę Hutinowi. Na etykiecie wypisywano zmniejszoną miarę, po każdej sprzedaży, co bardzo uproszczało robotę. Hutin wykrzyknął:
— Materya fantazyjna w drobne kwiatki, dwadzieścia jeden metrów, po sześć pięćdziesiąt.
I sztuka padała na ziemię, powiększając stos. Potem kończył rozmowę, rozpoczętą z Favierem.
— Cóż dalej... chciał cię obić?
— A tak. Piłem najspokojniej swój kufelek piwa... Warto też było zadawać mi fałsz, kiedy ona odebrała dziś list od pryncypała, zapraszający na obiad... Cały magazyn o tem mówi.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/451
Ta strona została skorygowana.