zyjnych. Obliczano, że Bouthemont w tym roku dojdzie do trzydziestu tysięcy franków; Hutin do dziesięciu tysięcy przeszło; Favier z pensyą i tantyemą do pięciu tysięcy pięciuset franków.
Z każdym rokiem sprzedaż zwiększała się w tym oddziale; subiekci awansowali i podwajali swą płacę, jak oficerowie w czasie wojny.
— Cóż to, jeszcze nie ma końca z temi jedwabiami? — spytał nagle Bouthemont z miną rozdrażnioną. Wprawdzie osobliwa była wiosna, ciągłe deszcze padały; kupowano tylko czarne materye.
Jego mięsista i uśmiechnięta twarz, zasępiła się, gdy patrzał na zwiększające się stosy na ziemi, a Hutin coraz głośniej powtarzał głosem donośnym, w którym przebijał tryumf.
— Materya fantazyjna, w drobne kratki, dwadzieścia osiem metrów, po sześć sześćdziesiąt!
Cała szafa była jeszcze pełna. Favier mając zmęczone ręce, stawał się coraz powolniejszy. Podając nareszcie Hutinowi ostatnie sztuki, szepnął z cicha:
— Ach! zapomniałem ci powiedzieć. Czyś słyszał, że ta druga od konfekcyj, kochała się w tobie?
Młodzieniec zdawał się tem mocno zdziwiony.
— Doprawdy? zkądże to wiesz?
— Ten głupi Deloche nam to wyśpiewał, ale sam pamiętam, że niegdyś ona miała chrapkę na ciebie.
Odkąd Hutin został drugim, porzucił śpiewaczki kawiarniane i umizgał się do guwernantek. —
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/454
Ta strona została skorygowana.