ruchomo, gdy jeden z nich uniósł się, pas słońca przeniknął do sali, zaogniając sufit. Szmer głosów, obijał się o ściany tak ogłuszająco, iż z początku słychać było dzwonek tylko przy stołach bliżej drzwi stojących. Gdy wszyscy powstali, korytarze przez długi czas napełnione były tłumem przechodzących.
Deloche pozostał w tyle, by uniknąć żarcików, jakie sobie z niego strojono. Nawet Baugé wyszedł przed nim, chociaż zwykle salę opuszczał ostatni, nakładając potem drogi, aby się spotkać z Pauliną, idącą do refektarza kobiecego. Było to umówione między nimi, gdyż w ten tylko sposób mogli się zobaczyć na chwilę w ciągu godzin poświęconych pracy. Lecz tego dnia właśnie, kiedy się w korytarzu całowali w najlepsze, nadeszła Dyoniza, która szła na śniadanie, stąpając z trudnością z powodu bolącej nogi.
— Ach moja droga, — wyjąknęła Paulina zaczerwieniona — nikomu nie powiesz, prawda?
Baugé, ten człowiek atletycznej budowy, drżąc jak dziecko, szeptał:
— Wypędziliby nas z pewnością. Chociaż jest to już wiadome, że się mamy pobrać; te zwierzęta nie darowałyby nam tego, że się całujemy.
Dyoniza wzburzona niespodziewanym widokiem, udała że nic nie rozumie. Baugé umknął, kiedy nadszedł Deloche, ciągle jeszcze ociągający się. Chciał się uniewinniać, zaczął bełkotać tak, że zrazu Dyoniza nic nie pojmowała, dopiero gdy
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/465
Ta strona została skorygowana.