— Ciszej! — wołała od czasu do czasu pani Aurelia, nie mogąc słyszeć czytania Dyonizy.
Gdy pierwsze spisy były już gotowe, pozostawiła ją przy stole, pogrążoną w dodawaniu. Lecz niezadługo znowu się zjawiła, sadzając przy niej pannę de Fontenailles, która w wyprawach nie była już potrzebną. Miała ona też dodawać dla przyśpieszenia roboty. Zjawienie się markizy, jak ją złośliwie przezwała Klara, poruszyło cały oddział. Śmiano się, przedrwiwano Józefa, dotkliwe słowa dochodziły przezedrzwi.
— Proszę się nie usuwać, pani mi wcale nie przeszkadzasz — powiedziała Dyoniza, zdjęta wielką litością. Możemy obie korzystać z jednego kałamarza.
Panna de Fontenailles, zniedołężniona przez swój upadek, nie zdobyła się nawet na podziękowanie. Musiała pić, chuda jej twarz, miała bowiem barwę ołowianą, jedne tylko ręce białe i delikatne, zdradzały jeszcze wysokie pochodzenie.
W jednej chwili jednakże śmiechy ucichły, wzięto się gorliwie do pracy... gdyż ukazał się Mouret, obchodzący znowu oddziały. Ale stanął zdziwiony, że nie widzi Dyonizy. Znakiem przywołał panią Aurelię i oboje, usunąwszy się na bok, szeptali z sobą przez chwilę.
Musiał ją o coś wypytywać, bo oczami wskazała na salę próbek, poczem zdawało się, że mu z czegoś zdaje sprawę, zapewne opowiadała mu, że dziewczyna płakała zrana.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/468
Ta strona została skorygowana.