Zapanowało milczenie. Chwilami szum tłumił słowa Moureta.
— A więc kiedy pani przyjdzie? — zapytał znowu.
To proste pytanie zmieszało Dyonizę. Na chwilę utraciła swój spokój i wyjąkała:
— Nie wiem... nie mogę...
Uśmiechnął się i próbował ją wziąść za rękę, którą ona cofnęła.
— Czegóż się pani boisz?
Lecz ona podniosła zaraz głowę i patrząc mu prosto w oczy, powiedziała z odważnym i słodkim swym uśmiechem:
— Nie boję się niczego... Tylko każdy robi to co chce, nieprawda? Otóż ja — nie chcę.
Podczas gdy siedziała milcząca dał się słyszeć szelest, obróciwszy się, ujrzała drzwi zamykające się zwolna. Był to inspektor Jouve, do którego obowiązków to należało. Dokonawszy tego, zaczął poważnie znów się przechadzać, jakby na warcie. Zdawało się, iż nikt nie spostrzegł tego. Jedna tylko Klara szepnęła jakieś słówko pannie de Fontenailles, której ani jeden rys w twarzy nie poruszył się.
Dyoniza podniosła się jednak, a Mouret rzekł głosem cichym i drżącym:
— Pani, ja cię kocham... wiesz o tem oddawna, a więc nie igraj ze mną okrutnie, udając nieświadomość. Nie bój się niczego. Ze dwadzieścia razy chciałem cię już przywołać do mego gabinetu...
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/472
Ta strona została skorygowana.