mi włosami, zachowała jeszcze wdzięk; Mouret mógł więc powiedzieć, obejmując ją poufałem spojrzeniem:
— Nie pytam panią o zdrowie, bo świeża jesteś jak róża.
— O, mam się doskonale; — odpowiedziała. Zresztą mogłabym nawet umrzeć, a pan byś o tem nie wiedział.
Ona mu się także przypatrywała: wydał jej się zdenerwowany i zmęczony; powieki miał ospałe i cerę ołowianą.
— Nie odpłacę się panu komplimentem, bo źle dziś wyglądasz.
— Praca... — odezwał się Vallagnosc.
Mouret zrobił gest nieokreślony, nic nie odpowiadając. Spostrzegłszy Bouthemont’a powitał go przyjaznem kiwnięciem głowy. W czasie wielkiej ich zażyłości, porywał go sam z oddziału i prowadził do Henryety, nie zważając na wielki ruch godzin popołudniowych; lecz zmieniły się czasy, rzekł więc półgłosem:
— Wymknąłeś się bardzo wcześnie. Spostrzegli się tam, żeś wyszedł i strasznie są zagniewani. Mówił to o Bourdoncle’u i innych wspólnikach, jak gdyby nie był ich panem.
— A! — szepnął Bouthemont z niepokojem.
— Tak, tak, mam z panem o czemś do pomówienia. Zaczekaj na mnie, wyjdziemy razem.
Henryeta usiadła i słuchała Vallagnosc’a, który zapowiadał, że prawdopodobnie odwiedzi ją
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/486
Ta strona została skorygowana.