pani de Boves; Moureta jednak nie spuszczała z oka. On zaś zapadł w milczenie, spoglądał na meble i zdawał się szukać czegoś na suficie. Potem, kiedy się żartem zaczęła uskarżać, że tylko mężczyzn miewa teraz na swej popołudniowej herbacie, zapomniał się do tego stopnia, iż powiedział:
— Liczyłem na to, że zastanę tu barona Hartmanna.
Henryeta zbladła; wprawdzie wiedziała, że przychodzi do niej jedynie dla spotkania się z baronem, lecz niepowinien jej był tego objawiać tak brutalnie. Właśnie w tej chwili wszedł lokaj i stanął za jej krzesłem. Kiedy się zapytała poruszeniem głowy, schylił się i powiedział po cichu:
— To o ten płaszczyk. Pani kazała mi siebie zawiadomić... Ta panna przyszła...
Henryeta podniosła głos, ażeby być słyszaną i ulżyła dręczącej ją zazdrości wymawiając te słowa pogardliwie i oschle:
— Niechaj czeka.
— Czy mam ją zaprowadzić do gabinetu pani?
— Nie, nie; niech pozostanie w przedpokoju.
Kiedy lokaj wyszedł, najspokojniej prowadziła dalej rozmowę z Vallagnosc’em. Mouret, który znów popadł w swe odrętwienie, słuchał z roztargnieniem nic nie rozumiejąc. Bouthemont zaciekawiony tą awanturą, zamyślił się. W tej chwili drzwi się otworzyły i weszły dwie damy.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/487
Ta strona została skorygowana.