cu miesiąca, zamykała się zwykle ze szwaczką, dla przejrzenia bielizny swej dziatwy. Pani Marty zdawała się nurtowaną tajemnym niepokojem. Stanowisko jej męża w Lyceum Bonapartego było zachwiane, skutkiem prywatnych lekcyj, jakie dawał ten biedak w instytucyach frymarczących dyplomami na stopień bakałarza. Zbierał on pieniądze gorączkowo, gdzie tylko mógł, ażeby podołać szalonym i rujnującym wydatkom domowym. Ujrzawszy pewnego dnia, że płacze z obawy by go nie wydalono, żona powzięła myśl prosić Henryetę o protekcyę do jednego z dyrektorów ministeryum oświaty publicznej, którego znała osobiście. Henryeta uspokoiła ją jednem słowem. Pan Marty miał przyjść, żeby się dowiedzieć o swym losie i złożyć jej podziękowanie.
— Pan zdajesz się niezdrów, panie Mouret — zauważyła pani de Boves.
— Praca! — powtórzył Vallagnosc z swą flegmą ironiczną.
Mouret zerwał się nagle, widocznie z siebie nierad, że się tak zapomina. Usiadł pomiędzy damami i odzyskał cały swój wdzięk. Zajmowały go nowości zimowe, mówił więc, że przybędą znaczne transporta koronek. Pani de Boves pytała o ceny Point-d’Alençon.
— Być może że je nabędę — rzekła.
Obecnie jednak starała się zaoszczędzić dwa franki na powozie i wróciła do domu chora skutkiem tego, że się zatrzymała przed wystawą.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/490
Ta strona została skorygowana.