Henryety z Mouretem, ciekawym jeszcze będąc walk roznamiętniających cudze serca. Czuł, że nastąpił kryzys i odgadywał dramat, świadomym będąc historyi tej Dyonizy, którą właśnie zauważył w przedpokoju.
— O! co się tyczy cierpień, to nie wchodzi w zakres mojej specyalności — powiedział Mouret z fanfaronadą — dosyć, że się za to płaci.
Baron wpatrywał się weń przez kilka sekund w milczeniu. Nie chcąc kłaść nacisku na dyskretną swą aluzyę, dodał powoli:
— Nie okazuj się gorszym, niż jesteś!... Pozostawisz coś więcej jak pieniądze. Tak, przypłacisz to własną osobą.
Tu zwrócił się do Vallagnosca z żartobliwem pytaniem:
— Prawda, panie de Vallagnosc, wszakże to się zdarza?
— Tak mówią, panie baronie — odpowiedział tenże.
W tej chwili uchyliły się drzwi; Mouret, który chciał właśnie odpowiedzieć, drgnął z lekka, wszyscy trzej obrócili się: była to pani Desforges, która ukazując tylko głowę przez drzwi, wesoło i prędko zawołała;
— Panie Mouret! panie Mouret!
Spostrzegłszy ich wszystkich, dodała:
— Panowie wybaczą, że porwę na chwilę pana Moureta. To bardzo słuszne żądanie, sprzedał mi szkaradny płaszczyk, należy więc, by udzielił
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/500
Ta strona została skorygowana.