pani de Boves, którą niedostatek pracowicie ukrywany, doprowadzał do rozpaczy. Pani Marty zaś przeciwnie, potwierdzała to, opanowana wyrzutami sumienia na myśl o swoim biednym mężu. Właśnie w tej chwili lokaj wprowadził profesora, który przyszedł po żonę i wydawał się w swym obcisłym surduciku jeszcze bardziej suchy i zwiędły, wskutek ciężkiej pracy. Złożywszy podziękowanie pani Desforges za to, że przemówiła za nim u ministra, zwrócił na Moureta bojaźliwy wzrok człowieka, który spotyka zło, grożące mu śmiercią. Zmięszał się, gdy tenże zwrócił się doń, mówiąc:
— Prawda panie, że praca doprowadza do wszystkiego?
— Praca i oszczędność; — odpowiedział pan Marty z lekkiem drżeniem całego ciała. Dodaj pan: i oszczędność.
Bouthemont pozostawał nieruchomym na swem krześle. Słowa Moureta dźwięczały mu jeszcze w uszach. Nakoniec podniósł się i powiedział z cicha do Henryety.
— Wie pani, że jak najgrzeczniej zapowiedział mi dymisyę; zje dyabła, jeżeli tego nie pożałuje. Wymyśliłem sobie szyld; Aux quatre Saisons i usadowię się w pobliżu Opery.
Patrzyła nań złowróżbnym wyrazem oka.
— Rachuj na mnie, trzymam z panem... Zaczekaj.
Poczem przywołała barona do framugi okna i bez żadnego wstępu, poleciła mu Bouthemonta
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/515
Ta strona została skorygowana.