twiał kradzież wysokiej blondynce, niegdyś sklepowej w Luwrze, obecnie zaś włóczącej się po chodnikach. Brał się on do rzeczy w bardzo prosty sposób: udając że jej przymierza rękawiczki, czekał póki się nie obłowiła, poczem prowadził ją do kasy, gdzie płaciła za jedną parę. Właśnie naówczas znajdował się tam Mouret; zazwyczaj nie lubił on wdawać się w podobne sprawy, które się często tam przytrafiały, gdyż pomimo dobrze uregulowanej maszyny, wielki bezład panował w niektórych oddziałach i nie było dnia, by którego z subiektów nie wydalono za kradzież. Dyrekcya wołała pokrywać milczeniem te wypadki, ze względu na to, że wdawanie się policyi, odkryłoby najbrzydszą ranę wielkich bazarów. Ale tego dnia Mouret czuł potrzebę gniewu, gwałtownie napadł więc na ładnego Mignota, który trząsł się ze strachu, zbladł i zmienił się okropnie.
— Powinienem zawołać policyanta; — krzyczał Mouret stojąc pomiędzy subiektami. Powiedzże co to za kobieta?... Przysięgam, że poszlę po komisarza, jeżeli nie wyznasz prawdy.
Wyprowadzono winowajczynię, rozbierały ją dwie sklepowe; Mignot wyjąkał:
— Ja jej nie znam; nigdym jej nie widział... sama przyszła.
— Nie kłam! — przerwał Mouret z większą jeszcze gwałtownością. I nie ma tu nikogo, coby nas ostrzegł! Wszyscy jesteście w zmowie, daję
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/537
Ta strona została skorygowana.