śmiechu; był to jakby rodzaj umówionych schadzek. Korytarz ciągnął się koło zbiornika wody, wielkiego sześcianu z tolu, zawierającego sześćdziesiąt tysięcy litrów wody; na dachu zaś był drugi zbiornik tejże wielkości, do którego dochodziło się po żelaznej drabinie. Przez chwilę Deloche rozmawiał oparty jednem ramieniem o zbiornik, z widocznem znużeniem w zgiętej choć atletycznej postaci. Woda wydawała jakieś śpiewne, tajemnicze melodye, których drgania muzyczne odbijały doskonale ściany zbiornika z tolu. Pomimo głębokiej ciszy, Dyoniza oglądała się niespokojnie, wydawało jej się bowiem, że ujrzała przesuwający się cień po gołym murze, pomalowanym na kolor jasnożółty. Lecz wkrótce stanęli przy oknie, oparli się o nie, zapominając o wszystkiem wśród wesołej gawędy i wspomnień o rodzinnych stronach. U stóp ich rozciągało się ogromne oszklenie galeryi centralnej, szklanne jezioro okolone zdaleka dachami jakby brzegiem skalistym. Ponad sobą zaś widzieli tylko przestwory niebieskie, odbijające się w stojącej wodzie szyb, zwolna poruszające się obłoki i lazury blade.
Właśnie tego dnia Deloche mówił o Valognes.
— Kiedym miał sześć lat, matka mnie zabierała z sobą i jechaliśmy wózkiem na targ miejski Jak pani wiadomo, jest do miasta dobrych trzynaście kilometrów, trzeba więc było wyjeżdżać
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/544
Ta strona została skorygowana.