z Briquebec o godzinie piątej. W naszej okolicy jest bardzo ładnie. Czy ją pani znasz?
— Tak, tak, — odpowiedziała zwolna Dyoniza z oczami w dal wpatrzonemi; raz tam jeździłam, ale będąc jeszcze maleńką. Po obu stronach drogi są pastwiska, prawda? i gdzie niegdzie para baranków ciągnie sznur od swoich pęt...
Umilkła na chwilę, poczem znów rozpoczęła z bladym uśmiechem:
— U nas ciągną się proste drogi przez kilka mil pomiędzy drzewami. Mamy łąki ogrodzone płotami wyższemi odemnie, na których pasą się krowy i konie... Jest też rzeczka i woda w niej bardzo zimna, pośród krzaków, w jednem miejscu, które doskonale pamiętam.
— To tak jak u nas! zupełnie jak u nas! — wołał Deloche w zachwyceniu. Wszędzie tylko trawa; każdy ogradza swój kawałek tarniną lub wiązami i jest się tam jak u siebie; a wszystko to zielone; takiej zieloności nie widać w Paryżu... Mój Boże, wieleż to razy bawiłem się przy drodze, na lewo od młyna.
Głosy ich cichły, stali z wlepionemi oczami w oświecone słońcem szklane jezioro. Wznosił się dla nich miraż z tej oślepiającej wody; widzieli nieskończone pastwiska, Cotentin przesiąkły wyziewami oceanu, okolony jasną mgłą, rozpływającą się na horyzoncie w szarawe delikatne barwy akwarelowe. Na dole, pod kolosalnem wiązaniem żelaznem, w halli jedwabi, huczała
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/545
Ta strona została skorygowana.