Na górze Bourdoncle i Jouve uznali za stosowne zniknąć, Deloche także uciekł. Jedna tylko Dyoniza pozostała przed Mouretem, bledsza niż zwykle, lecz z okiem śmiało ku niemu wzniesionem.
— Proszę, niech pani pójdzie za mną; — powiedział ostro.
Była mu posłuszną: zeszli z dwóch piętr i przemknęli się przez oddział mebli i dywanów, nie mówiąc ani słowa. Nakoniec otworzył na oścież drzwi do swego gabinetu i rzekł:
— Proszę wejść.
Wszedłszy, zamknął drzwi za sobą i przystąpił do biurka. Nowy gabinet dyrektorski był daleko zbytkowniejszy od dawnego; obicia z zielonego aksamitu zastąpiły repsowe; szafy biblioteczne inkrustowane słoniową kością, zajmowały cały jeden bok pokoju; ale na ścianach nie wisiało nic, prócz portretu pani Hédouin, młodej kobiety z piękną, spokojną twarzą, uśmiechającą się w swej złotej ramie.
Starając się nadać głosowi zimną surowość, rzekł Mouret nakoniec:
— Są rzeczy, których nie możemy tolerować... dobre prowadzenie się, jest u nas koniecznością.
Zatrzymał się, szukając słów, by nie wybuchnąć szalonym gniewem, który mu szarpał wnętrzności. Jakto, więc ona kocha tego chłopca, tego nędznego subiekta, pośmiewisko całego oddziału. Tego najmniej znaczącego i nieprzezornego chło-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/550
Ta strona została skorygowana.