mykam sklep. Ale nie turbuj się... nikt nie przyjdzie.
Wyszedł potem na chodnik i stał wraz z innymi: Dyoniza rzuciła zakłopotane wejrzenie na jego sklep: zaniedbywał go teraz, na wystawie było już tylko widać zbiór lichych spłowiałych parasoli i czarnych lasek. Poczynione upiększenia, jasno zielone malowanie, zwierciadła, szyld złocony, wszystko to się rozpadało i pokrywało się brudem, jak zwykle bywa, kiedy fałszywe blaski powleką naprędce ruinę. Ale chociaż dawne szczeliny zjawiały się na nowo, wilgoć wystąpiła na złocenia,, dom stał uparcie, przyrosły do boku Magazynu Nowości, jakby szkaradna brodawka, która choć zgniła, odpaść jednak niechce.
— Ach nędznicy! — mruknął Bourras — nawet jej wywieść nie dadzą.
Nadjeżdżający nareszcie karawan, zaczepił się właśnie o ciągniony przez parę wspaniałych koni wóz Magazynu, którego lakierowane boki połyskiwały we mgle. Stary kupiec spoglądał z ukosa na Dyonizę, okiem pałającem z pod brwi krzaczastych.
Powoli orszak ruszył z miejsca, brnąc po błocie wśród ciszy, omnibusy bowiem i dorożki nagle się zatrzymywały. Gdy karawan udrapowany biało, przesuwał się przez plac Gaillon, posępne spojrzenia orszaku pogrążyły się raz jeszcze za szybami wielkiego Magazynu, skąd tylko dwie sklepowe przyglądały się, rade że mają rozrywkę.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/583
Ta strona została skorygowana.