by nie zaszedł na cmentarz: podniósł głowę, spojrzał na nią i wsiadł.
— Nieszczęsne moja kolana... — mruknął. Nie odsuwajże się! Alboż to ciebie nienawidzę!
Uczuła, że jest jej przychylny, chociaż wściekły, jak za dawnych czasów. Gderał, mówił, że Baudu jest chyba samym dyabłem, kiedy może iść taki kawał drogi po ciosach, jakie mu spadły na głowę. Orszak powoli znów ruszył; wychyliwszy się, widziała Dyoniza, że się stryj ciągle upiera iść za karawanem, ociężałym krokiem, regulując niejako głuchy i przykry pochód orszaku. Wtedy zagłębiła się w swym kąciku i słuchała parasolnika, który mówił bez końca, przy długiem a smętnem kołysaniu się powozu.
— Czy policya nie powinna oczyścić drogi otwartej dla publiczności... Już przeszło osiemnaście miesięcy, jak nam zawadzają swoją fasadą, gdzie parę dni temu znowu się zabił człowiek... Mniejsza o to! ale jeżeli teraz zechce się rozprzestrzeniać, to mu wypadnie mosty zarzucać przez ulicę. Powiadają, że was tam jest dwa tysiące siedmset osób i że w tym roku kapitał obrotowy wyniesie: sto milionów... sto milionów, Boże mój! sto milionów!
Dyoniza nie miała co odpowiedzieć. Karawan wjechał na ulicę Chaussée-d’Antin, gdzie krzyżujące się powozy, tamowały mu drogę. Bourras mówił dalej, z błędnym wzrokiem, jakby śnił głośno. — Nie rozumiał jeszcze zwycięztwa Ma-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/585
Ta strona została skorygowana.