żąc w czterech deskach, jak ta mała, którą pochowamy.
Dostawszy się na bulwar Clichy, powóz zaczął toczyć się prędzej; słychać było zmęczony oddech ludzi i mimowolny pośpiech orszaku, któremu pilno było dotrzeć do celu. Czego Bourras nie powiedział, to że straciwszy głowę, popadł w straszną nędzę, jak to zwykle bywa, kiedy podrzędny i upadający kupiec upiera się przy swoim handlu, pomimo gradu zaprotestowanych weksli.
Dyoniza, znając jego położenie, szepnęła błagalnie:
— Panie Bourras, nie upieraj się dłużej... i pozwól, żebym się wdała w twoje interesa.
Przerwał jej gwałtownym ruchem:
— Milcz! bo to do mnie jednego należy. Dobra z ciebie dziewczynka, wiem, że ten człowiek ma ciężkie życie z twego powodu, on który myślał, że jesteś do sprzedania, jak mój dom... ale cóżbyś powiedziała, gdybym ci radził odrzec „tak” na jego żądania? Hę! co?... kazałabyś mi być cicho, prawda? A więc, kiedy ja mu odpowiadam „nie”, to nie wsuwaj nosa do nieswoich rzeczy!
W tej chwili powóz się zatrzymał u bramy cmentarnej, wysiadł więc z Dyonizą. Grób rodziny Baudu, znajdował się w pierwszej ulicy na lewo... W przeciągu kilku minut, ceremonia została ukończona. Jan odsunął na bok stryja, który osłupiały, wpatrywał się w grób. Orszak pogrzebowy rozpraszał się po sąsiednich mogiłach.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/588
Ta strona została skorygowana.