Nakoniec stanął omnibus. Tłum otaczał rannego; przypadkiem znalazł się też i policyant. Furman, ciągle stojący na koźle, powoływał się na świadectwo pasażerów, którzy się podnieśli i wychylali głowy, aby zobaczyć krew, tłomaczył się z rozpaczliwemi ruchami i z coraz większą złością.
— Niesłychany wypadek... co to za jeden? Stał nieruchomy jakby u siebie w pokoju. Wołałem na niego i patrzcie no wsunął się pod koła!
Naonczas, jeden z robotników, malujący wystawę w sąsiednim domu, przybiegł z pędzlem w ręku i powiedział krzykliwym głosem pośród ogólnego szmeru;
— Nie trap się, ja widziałem, że się z umysłu rzucił. Ot tak... głowę podłożył... Musiało mu się życie naprzykrzyć!
Inne głosy, podniosły się także; wszyscy utrzymywali, że to było samobójstwo. Tymczasem policyant zbierał wiadomości. Kobiety pobladłe, wysiadały czemprędzej i nieoglądając się, unosiły okropne wrażenie, jakiego doznały od wstrząśnienia, kiedy omnibus przytłoczył ciało. Dyoniza także zbliżyła się, bo ją gnała litość na miejsce wypadku: czy psa rozjechano, czy koń upadł, lub strycharz spadł z dachu. Poznała na bruku nieszczęśliwego, omdlałego, w tużurku zwalanym błotem.
— To pan Robineau! — wykrzyknęła, boleśnie zadziwiona.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/596
Ta strona została skorygowana.