Policyant zaraz zaczął ją wypytywać: podała mu nazwisko rannego, zawód i adres. Dzięki przytomności umysłu woźnicy, omnibus kręto się zawrócił i tylko nogi Robineau, znalazły się pod kołami; ale była obawa, czy nieuległy obie złamaniu. Czterech ludzi dobrej woli poniosło go do apteki na ulicy Gaillon, omnibus zaś zwolna potoczył się dalej.
— A bodajże go! — rzekł woźnica, zacinając konie biczem — przepadł mi dzisiejszy dzień.
Dyoniza udała się za Robiaeau do aptekarza; ten zaś ponieważ daremnie dotąd szukano doktora, orzekł że nie grozi natychmiastowe niebezpieczeństwo, więc najlepiej przenieść rannego do domu, zwłaszcza, że niedaleko mieszka. Jakiś człowiek poszedł do cyrkułu policyjnego po nosze. Wówczas przyszła Dyonizie dobra myśl do głowy: pójść naprzód, ażeby przygotować panią Robineau do tego strasznego nieszczęścia. Ale miała wielką trudność w wydostaniu się na ulicę i przebiciu się przez tłum, który się tłoczył przed apteką i ciągle wzrastał. Dzieci i kobiety wspinając się na palcach, wytrzymywały nacisk ciekawych. Każdy z nowo przybyłych obmyślał jakąś historyę: w tej chwili opowiadano, że to pewien zazdrosny mąż, wyrzucił kochanka swojej żony za okno.
Wszedłszy na ulicę Neuve des-Petits-Champs, Dyoniza spostrzegła zdaleka panią Robineau na progu sklepu specjalnie jedwabnych towarów. —
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/597
Ta strona została skorygowana.