okradłem cię, to twoje pieniądze. W nocy śni o tych sześćdziesięciu tysiącach franków, budził się spocony i nazywał siebie niedołęgą. Mówił, że kiedy się nie ma głowy, nie trzeba ryzykować cudzego grosza. Wiesz, że był zawsze nerwowy, pełen niepokoju. Przyszło do tego, że widział przed sobą rzeczy które mię przerażały; spostrzegł mię na ulicy w łachmanach, żebrzącą; mnie, którą tak bardzo kochał, dla której pragnął bogactw, szczęścia...
Odwróciwszy głowę, spostrzegła, że mąż otworzył już oczy i dalej mówiła, szlochając:
— O! mój drogi, czemużeś to uczynił? czym ja taka niegodziwa. Mnie ta ruina obojętna. Bylebyśmy razem byli, nie możemy być nieszczęśliwi. Niechaj wszystko zabierają. Oddalmy się tam, gdzie będziesz mógł o nich nie słyszeć. Będziesz pracował, pomimo to wszystko; zobaczysz, że będzie nam dobrze.
Zbliżyła czoło do bladej twarzy męża i oboje milczeli rozczuleni, pełni trwogi. Zapanowała cisza. Sklep zdawał się uśpiony, tak martwy był, tonąc w bladym zmierzchu. Po za cienką blachą okienic, słychać było hałas uliczny, ruchliwe życie, pełno krzyżująch się powozów i przechodni, tłoczących się na chodnikach. Nakoniec Dyoniza która co chwila biegła do drzwiczek wychodzących do sieni, wróciła z okrzykiem:
— Doktór!
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/602
Ta strona została skorygowana.